środa, 27 marca 2013

Wesołych Świąt :)



Życzę Wam


spokojnych,
zdrowych,
rodzinnych,
pełnych szczęścia,
wiosennych (oby wreszcie),
smacznych,
jakich tylko sobie życzycie 


Świąt Wielkanocnych.


poniedziałek, 25 marca 2013

Ciasto czekoladowo-migdałowe - marcowa Weekendowa Cukiernia # 3

W końcu :) Po tych dwóch latach blogowania udało mi się dołączyć po raz pierwszy do Weekendowej Cukierni. No cóż, nie raz miałam zamiar, ale coś zawsze stawało na drodze. Co prawda lepiej późno, niż wcale, ale i tak szkoda mi kiedy pomyślę ileż to pysznych propozycji mnie ominęło. Zwłaszcza że w Weekendowej Piekarni kilka razy brałam udział i w ogóle bardzo, ale to bardzo lubię tego rodzaju wspólne akcje. I Was także bardzo zachęcam i gorąco namawiam do udziału w nich, bo takie wspólne wypieki zawsze smakują lepiej :)
W marcu w Weekendowej Cukierni gospodarzy nam Joasia ze swoją bardzo mocno czekoladowo-migdałową propozycją. 
Joasiu dziękuję za fantastyczny przepis, a kto z Was jeszcze nie piekł to bardzo zachęcam. Do końca marca mamy jeszcze kilka dni i dołączyć warto, bo ciasto jest bardzo smaczne i bardzo, bardzo czekoladowe. A podanie go pod beretem z bitej śmietany i owoców to jak dla mnie strzał w 10-tkę.




Składniki:
  • 225 g czekolady deserowej (dałam 200 g czekolady gorzkiej)
  • 150 g brązowego cukru (jeśli wolicie możecie dać mniej, dla mnie było akurat)
  • 175 g masła
  • 25 g zmielonych migdałów
  • 3 łyżki mąki pszennej ( u mnie  tortowa)
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 4-5 jajek (dałam 4, osobno żółtka i białka)
  • 100 g posiekanych migdałów najlepiej obranych ze skórki (dałam 100 g migdałów w słupkach)
  • szczypta soli

Do dekoracji:
bita śmietana i owoce - u mnie: 
  • 400 g śmietany 30%
  • 2/3 szklanki cukru pudru
  • 10 g cukru waniliowego
  • sok  wyciśnięty z 1/2 cytryny
  • do lekkiego usztywnienia: 1 łyżeczka żelatyny wymieszana w 1/5 szklanki wrzątku)
  • owoce (jakie lubicie, w sezonie niech to będą sezonowe :)


Piekarnik nagrzewamy do 180 st. C.

W misce połączyć mąkę pszenną z proszkiem do pieczenia i mielonymi migdałami.
Na bardzo małym ogniu rozpuścić w rondlu masło. Ściągnąć garnek z gazu i dodać brązowy cukier i  połamaną na kostki czekoladę. Całość dokładnie mieszamy, aż wszystkie składniki się rozpuszczą i masa będzie jednolita. Pomogłam sobie trochę podgrzewając całość na małym ogniu, wówczas szybciej wszystkie składniki się rozpuściły. Jednak trzeba uważać by masa nie była za gorąca, tego względu że po dodaniu żółtek może się okazać że właśnie przygotowaliśmy jajecznicę na czekoladzie.
Do masy czekoladowej dodajemy mąkę wymieszaną wcześniej z proszkiem do pieczenia i mielonymi migdałami. Całość mieszamy. Następnie dodajemy po jednym żółtku, za każdym razem mieszając dokładnie ciasto.

W drugiej misce ubijamy białka ze szczyptą soli na sztywną pianę.
Pianę dodajemy do masy czekoladowej i bardzo delikatnie całość mieszamy. Na końcu dodajemy posiekane drobno migdały. Ja dodałam migdały w słupkach, już ich nie siekając.

Małą tortownicę ( u mnie tortownica o średnicy 24 cm) lub niewielką foremkę wykładamy papierem do pieczenia. Przelewamy ciasto do formy i wyrównujemy wierzch. Ciasto pieczemy w nagrzanym piekarniku ok. 35-45 minut. Czas zależy od użytej przez Was foremki no i oczywiście od Waszego piekarnika.
Generalnie ciasto powinno trochę wyrosnąć i uginać się przy dotknięciu. Ja po prostu sprawdziłam nakłuwając patyczkiem. 35 min. u mnie wystarczyło z powodzeniem. Ciasto może popękać podczas pieczenia.
Ciasto po upieczeniu studzimy w formie. Potem przekładamy na kratkę i posypujemy cukrem pudrem. Ja zrezygnowałam z posypania cukrem pudrem, a przygotowałam bitą śmietanę. 
Ciasto do dekoracji bitą śmietaną powinno być całkowicie wystudzone.

Bita śmietana i dekoracja: Śmietanę ubijam na sztywno, a pod koniec ubijania dodaję cukier puder i cukier waniliowy. Ubijam chwilę aby cukier połączył się ze śmietaną. Potem powoli, cieniutkim strumyczkiem cały czas ubijając dodaję sok cytrynowy, a następnie również powoli i cienkim strumyczkiem dodaję wystudzoną całkowicie, ale jeszcze ciekłą żelatynę. 
Masą śmietanową i owocami dekoruję ciasto. Następnie wkładam ciasto do schłodzenia do lodówki na ok. 2 godziny.

Smacznego ;)


czwartek, 21 marca 2013

Chleb księżycowy...na drugie urodziny

Wczoraj minęło dwa lata od kiedy moje kochane Gary pojawiły się w sieci. Raczej to mało niż wiele, tym bardziej że wpisy nie są systematyczne i w ogóle często pojawiają się przerwy, czasem nawet długie. Bo brakuje czasu, bo nie gotuję i nie piekę specjalnie dla bloga, bo jeśli mam ochotę to często wracam do tego co lubię, a co już jest na blogu. Bo czasem nie mam wcale ochoty wziąć aparatu do ręki, tylko najzwyczajniej w świecie podać do stołu i wcinać :) 
Dzięki temu że nie czuję żadnej presji że coś muszę - ten blog jest dla mnie czymś miłym, małą odskocznią od rzeczywistości i codziennej rutyny. Piszę go z czystej przyjemności wtedy kiedy chcę i mam na to czas. Dzięki blogowi poznałam wiele fantastycznych Osób, z którymi łączą mnie wspólne pasje i chyba można śmiało stwierdzić że przyjaźń - taka wirtualna. Z którymi fantastycznie mi się "rozmawia". A wspólne wirtualne pieczenie nadaje wypiekom inny, wręcz fantastyczny wymiar :) Te dni zapadają w pamięć i pozostawiają przemiłe wspomnienia. 
Dziękuję Wam że jesteście ze mną i że byliście nawet kiedy mnie tu nie było, za każde miłe słowo pozostawione w komentarzach. Nie raz po niełatwym dniu lektura komentarzy dawała mi nowy zastrzyk pozytywnej energii. Przepraszam za tą wkurzającą weryfikację obrazkową, chętnie bym z tego zrezygnowała, ale w pewnym momencie nie nadążałam już usuwać spamu.

A z okazji tych dwóch minionych lat zapraszam Was na wpis o tym co w kuchni lubię i cenię najbardziej. Na wpis o chlebie. Wspaniałym, domowym, na zakwasie. Za przepis dziękuję dwom wspaniałym Dziewczętom - Joli u której przepis znalazłam i Danci - autorce  :)

Chleb księżycowy. Brzmi fantastycznie, prawda?


Dlaczego akurat księżycowy? Tu podaję cytat za Dancią, która piekła go tuż przed listopadową pełnią księżyca.

"Kiedy księżyca przybywa, jest to czas, od nowiu po pełnię i trwa ten czas około 14 i ¾ doby, czyli około połowy miesiąca. Następne 14 i ¾ doby to czas kiedy księżyc maleje.
Co ma księżyc do chleba! - zapytacie i  pewnie się uśmiejecie!
Ma i to dużo, bo zaobserwowałam to już nie raz, że najlepsze chleby wychodzą, kiedy księżyca przybywa. Nie znaczy to, że jeśli księżyca ubywa to chleby się nie udają."





Zaczyn:
  • 150 g zakwasu żytniego z mąki żytniej razowej, dokarmionego 10-12 godzin wcześniej
  • 250 g ciepłej wody
  • 300 g maki pszennej typ 550 (u mnie chlebowa typ 750)

Ciasto właściwe:
  • cały zaczyn
  • 100 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej (u mnie orkiszowa typ 2000)
  • 350 ml ciepłej wody z solą (1,5 łyżki soli)
  • 2 łyżki octu balsamicznego ( nie dodałam, bo za późno się zorientowałam że nie mam)
  • 1 łyżka płynnego miodu (dodałam od siebie)
  • 550 g mąki pszennej typ 550 (u mnie jak wyżej typ 750)
  • 2 łyżki oliwy/oleju pod koniec wyrabiania
Składniki zaczynu wymieszać i pozostawić pod przykryciem, Danusia pozostawiła na 5 godzin, u mnie stał ok. 8 godzin.
Poszczególne składniki ciasta do zaczynu dodajemy w podanej wyżej kolejności. ciasto wyrabiamy przez kilka minut, pod koniec wyrabiania pomagając sobie stopniowym dolewaniem oliwy. Jak pisze Danusia ciasto jest dość luźne i takie ma być. 
Wyrobione ciasto przekładamy do naoliwionej miski i pozostawiamy pod przykryciem na ok. 2 godziny do wyrośnięcia. Dobrze jest włoży miskę z ciastem do foliowej torby, ciasto wtedy ani trochę nie obsycha. 
Po 1 godz. i 15 minutach ciasto odgazować, wykładając je na omączony blat i formując kulę. Ponownie wkładamy do miski i pozostawiamy na 45 minut.
Po tym czasie kilkukrotnie składamy ciasto i pozostawiamy je na 3-4 minuty. Potem ostatecznie formujemy bochenek i wkładamy do omączonego koszyka.
Ja przed składaniem ciasta podzieliłam ciasto na dwie części i uformowałam dwa bochenki, włożyłam je do dwóch mniejszych koszyczków, które pozostawiamy pod przykryciem do ostatecznego wyrośnięcia.

Ciasto jest dość rzadkie jak już wcześniej podała autorka Danusia. Jeśli obawiacie się że bochenki pieczone bez formy wyjdą przez to płaskie, można po uformowaniu włożyć je nie do koszyczków a do keksówek, w których potem upieczecie chlebki.
Moje były pieczone właśnie bez formy, wyszły nieco płaskie, ale kształt zachowały i nawet wyrosły w górę, a nie rozlały się na boki.

Piekarnik nagrzewamy do 240 st. C z kamieniem lub blachą. Zawsze z piekarnikiem nagrzewam blachę i na taką rozgrzaną wykładam bochenki. 
Wyrośnięte bochenki przekładamy z koszyczków na blaszkę, można naciąć i wkładamy do nagrzanego piekarnika.

Pieczemy chleb w opadającej temperaturze. Jeśli pieczecie jeden duży bochen czas pieczenia będzie dłuższy  niż dwóch mniejszych.
Po ok. 10 minutach zmniejszyłam temperaturę do 200 st. C i piekłam dwa małe bochenki jeszcze ok. 20 minut.
Pod koniec pieczenia sprawdźcie stukając w bochenki od spodu. Jeśli będą wydawać głuchy odgłos, znaczy że są już gotowe do wyjęcia.
Upieczone chleby studzimy na kratce.

Smacznego ;)




poniedziałek, 18 marca 2013

Bułki pszenne na maślance

Babki mnie nie lubią. No chyba że drożdżowe, albo takie jak ta ostatnia na maślance - wyjątek potwierdzający regułę. Pozostałe -piaskowe, czy inne ucierańce mimo wielu prób oswojenia kończą swój żywot w bajaderce z tego względu że nic tak pięknie mi się nie udaje jak babkowe zakalce. Tak było też dzisiaj, miało być pysznie - a chciało by się rzec - wyszło jak zwykle :) Ale jeszcze będzie - jak znów będziemy wcinać bajaderki, bo je także bardzo lubimy.
Za to wypiekanie pieczywa to moja miłość. Uwielbiam to. Jeśli chleb - to raczej na zakwasie, jeśli drożdże to zwykle bułki. Nie ma nic lepszego niż domowe pieczywo.


A te bułeczki polecam bardzo, z miękką skórką, miękkie i puszyste. Przepis .agatki. z forum cin cin, która  dodatkowo podaje bardzo ciekawy sposób ich formowania.
Ja zrobiłam tradycyjne kulki.



Składniki:
na ok. 10-12 bułeczek

  • 12 g świeżych drożdży
  • 500 g mąki pszennej (u mnie typ 650)
  • 160 g maślanki (dałam 200 g, wyjąć wcześniej z lodówki tak aby miała temperaturę pokojową)
  • 160 g mleka (dałam 120 g)
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • ziarna do posypania: jakie lubicie

Z drożdży, cukru i lekko podgrzanego mleka przygotowujemy rozczyn - mieszamy, tak by drożdże się rozpuściły i pozostawiamy na kilka minut w ciepłym miejscu aby drożdże zaczęły pracować. 

Następnie w misce połączyć mąkę z solą. Do mąki  dodajemy rozczyn, maślankę i jajko. Mieszamy wszystkie składniki, zagniatamy i wyrabiamy ciasto tak długo aż będzie jednolite i będzie odchodzić od dłoni i miski. Miskę z ciastem  przykrywamy folią lub wkładamy do foliowej torebki i pozostawiamy do chwili aż podwoi swoją objętość.

Wyrośnięte ciasto dzielimy na  10-12 w miarę równych części. Następnie z każdej z nich formujemy okrągłą bułeczkę. Każdą część ciasta lekko rozpłaszczamy dłonią na placek, brzegi zbieramy do środka i sklejamy w taki sposób jakbyśmy chcieli zamknąć woreczek lub sakiewkę. Turlamy w rękach przez chwilkę aby powstała kulka i układamy łączeniem do dołu na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Uformowane bułeczki przykrywamy ściereczką lub folią spożywczą i pozostawiamy w ciepłym miejscu do napuszenia.



Piekarnik nagrzewamy do temp. 180 st. C

Przed pieczeniem bułeczki lekko spryskałam wodą i posypałam ziarnami: makiem i sezamem, oraz nacięłam żyletką.

Bułeczki pieczemy przez ok. 15-20 min. w nagrzanym piekarniku, do chwili aż ładnie się zrumienią.

Po upieczeniu studzimy na kratce.

Smacznego ;)



środa, 13 marca 2013

Babka kardamonowa na maślance z jagodami

Dzień dobry.
Czy ktoś mógłby już wyłączyć ten śnieg? :) Ha ha :) wiem że nierealne, było by bosko gdyby tak móc włączyć jednym przyciskiem wiosnę. Ale skoro nie ma co się lubi to się lubi co się ma, chociaż wolałabym jednak wiosnę. Żyję po prostu myślą że do wiosny coraz bliżej, a to co teraz widzę za oknem, czyli śnieg padający od wczoraj - to ostatnie podrygi pani zimy :) W marcu jak w garncu, nieprawdaż?




Dziś mam dla was babkę. Bardzo prostą, ekspresową, niesamowicie aromatyczną bo pachnącą kardamonem.  Co jeszcze mogę o niej napisać? A no tyle że jest po prostu pyszna. I udana :) bo tu na prawdę nie ma co się nie udać, jest banalna w przygotowaniu. 
Tych piaskowych niestety nie umiem piec, albo mam do nich pecha, lub nie mam do nich ręki, może zwyczajnie mnie nie lubią? :)  Każda z poczynionych dotychczas prób zakończyła się tak jak tutaj :) Też pysznie :)
Ta babka to po prostu wariacja na temat bardzo popularnego ciasta maślankowego, które już było gdzieś na początku istnienia mojego bloga. O, właśnie tutaj
Dodatek kardamonu bo miałam po prostu ochotę :) Podobnie zresztą jak i na jagody. I na bardzo czekoladową polewę.




Ciasto:
  • 2 jajka
  • 1 szklanka cukru drobnego
  • 1 szklanka maślanki
  • 1/2 szklanki oleju
  • 2 1/2 szklanki mąki tortowej
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 10 g cukru waniliowego
  • 3 łyżeczki kardamonu mielonego
  • dodatkowo: kilka garści jagód, mogą być mrożone bez wcześniejszego rozmrażania
Polewa czekoladowa:
  • 100 g gęstej śmietany 18%
  • 100 g cukru pudru
  • 200 g gorzkiej czekolady 
  • ok. 1/4 szklanki mleka
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
Do dekoracji: u mnie płatki migdałowe





Piekarnik nagrzewamy do temp. 180 st. C.

W jednej misce mieszamy składniki suche, w drugiej mokre. Następnie składniki suche dodajemy do mokrych i miksujemy na gładką masę.
Formę babkową (moja jest z kominem o średnicy 22 cm)  w szerszej części smarujemy masłem i wysypujemy bułką tartą. Wlewamy do niej ok. połowy masy, wysypujemy na całej powierzchni jagody. Następnie wylewamy pozostałą masę.  Ja odruchowo wysypałam jagody również na wierzchu ciasta, ale nie było to potrzebne, gdyż i tak znalazły się one ostatecznie na samym spodzie

Babkę wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 50-60 min. Najlepiej pod koniec pieczenia sprawdzić patyczkiem. Jeśli będzie suchy to znaczy że babka jest gotowa do wyjęcia.

Po wyjęciu z piekarnika babkę pozostawiamy do ostudzenia , na krótki czas w formie, potem jeszcze ciepłą można wyjąć z foremki. Pozostawiam ją wtedy na kratce do studzenia, żeby odparowała równomiernie z każdej strony.

Z podanych składników przygotowujemy polewę. Najpierw wrzucamy do rondelka wszystko poza czekoladą. Podgrzewamy je i dopiero potem wrzucamy połamaną na kostki czekoladę. Podgrzewamy polewę, aż czekolada się całkowicie rozpuści a masa będzie jednolita. Polewą od razu dekorujemy babkę.

Smacznego ;)










niedziela, 10 marca 2013

Śledzie smażone w zalewie octowej

Śledzie to jedyna ryba i jedna z kilku rzeczy w ogóle których serdecznie nie lubię i za żadne skarby nie ruszę - pod żadną postacią. A ponieważ nie gotuję nigdy, lub prawie nigdy wbrew sobie, mój Miś  (ten sam Miś - klik, klik) jest zmuszony przyrządzać niektóre rzeczy sam osobiście.
Wpis zamieszczam na prośbę Misia, który twierdzi że znalazł zalewę idealną, żeby Miś nie musiał szukać po karteczkach lub w zakamarkach pamięci gdy zechce śledziki powtórzyć :) Misiowa inspiracja znajduje się tu



Post dedykuję Misiowi i zdradzę Wam jeszcze że w najbliższym czasie zamieszczę jeszcze jeden Misiowy przysmak :) Ale co to będzie to o tym już później, za dni kilka :)



Składniki:
na 2 słoiki o poj. 1 l
  • 12 szt. świeżych tuszek śledziowych takiej wielkości aby dały się zamknąć w słoiku o pojemności 1 l
  • sól morska
  • mąka (tyle co do obtoczenia)
  • olej do smażenia

Zalewa:
  • 5 szklanek wody (szklanka o poj. 250 ml)
  • 1 szklanka octu 10%
  • 5 łyżek cukru
  • 6 listków laurowych
  • 8 ziarenek ziela angielskiego
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki gorczycy
  • 2 średniej wielkości cebule

Tuszki śledziowe myjemy, osuszamy i posypujemy solą z obu stron i troszkę też w środku. Pozostawiamy w lodówce na kilka godzin lub na całą noc.


Następnego dnia przygotowujemy zalewę. Wodę z cukrem, pokrojoną w piórka cebulą i posiekanym czosnkiem oraz przyprawami doprowadzamy do wrzenia, po czym zmniejszamy ogień i ostrożnie dodajemy ocet. Zalewę jeszcze raz doprowadzamy do wrzenia, po czym odstawiamy aby nam lekko przestygła.

W tym czasie tuszki śledziowe obtaczamy w mące i smażymy na rozgrzanym oleju na jasnobrązowy kolor.
Usmażone śledzie wkładamy do słoików (po 6 szt. na słoik o poj. 1 l) i zalewamy je ciepłą zalewą. Zakręcamy słoiki i odstawiamy je w chłodne miejsce.
Śledzie są idealne do jedzenia po upływie ok. 48 h.

Smacznego ;)





środa, 6 marca 2013

Duńskie bułeczki Tebirkes i wspólne pieczenie...

... z Anią, Bubą, Jolą i Kasią

To niezapomniane i wręcz fantastyczne dla mnie spotkanie. Niby dzielą nas setki kilometrów, a jednak wrażenie jakbyśmy były blisko. Na bieżąco wymieniane uwagi, relacja z postępu prac a potem z wrażeń smakowych - miałam odczucie że Dziewczyny są w tej samej kuchni. 
Dziękuję Wam Kochane za wspólnie spędzone chwile, za przemiłe maile, za to że mogłam Was poznać nieco lepiej. Liczę że to nie ostatnie nasze spotkanie :) Już z niecierpliwością czekam na następne.


Z tego samego przepisu (źródło: książka "Vademecum domowego wypieku pieczywa") powstały bułeczki na różne sposoby. Ile nas tyle pomysłów. Zajrzyjcie koniecznie do moich kochanych Piekarek i sami zobaczcie :)
Część swoich bułeczek zrobiłam z suszonymi pomidorami i prażonym czosnkiem, część smarowałam samym masłem jak w proponuje książka. Bułeczki w obu wersjach wyszły pyszne, mięciutkie, puszyste i bardzo delikatne. Dziewczyny pisały że pysznie smakują też w wersji na słodko. Można z nimi poszaleć.
U mnie wyszło 11 bułeczek, ale wszystko zależy jak duże trójkąty powycinacie.


Rozczyn:
  • 20 g drożdży
  • 400 ml letniego mleka
  • ok. 300 g mąki pszennej (dałam typ 500)

Ciasto właściwe:
  • rozczyn j.w.
  • 50 g masła o temperaturze pokojowej (musi być bardzo miękkie, ja swoje położyłam trochę wcześniej na grzejniku)
  • 10 g soli morskiej (jeśli lubicie słone pieczywo, ja dałam mniej bo ok. 5  g)
  • 20 g cukru (dałam 15 g)
  • ok. 200 g mąki pszennej ( u mnie typ 500, 200 g to raczej będzie za mało, ciasto wychodzi wtedy dość rzadkie, ja dałam 240 g i podsypywałam blat podczas wałkowania)
  • ok. 100 g masła do posmarowania ciasta (musi być także bardzo miękkie)
  • u mnie dodatkowo suszone pomidory takie z zalewy, pokrojone na małe kawałeczki , oraz ząbki czosnku z całej główki pokrojone w plasterki i lekko uprażone na małej ilości oliwy - całość wymieszana, doprawiona szczyptą soli morskiej.
  • ewentualnie coś co lubicie do posypania ( część posypałam makiem, część tartym żółtym serem)

Przygotowujemy rozczyn: drożdże rozpuszczamy w mleku i dodajemy mąkę. Całość mieszamy (choć książka mówi żeby zagnieść ciasto, to rozczyn był na tyle rzadki że spokojnie wystarczyło wymieszać dokładnie łyżką) i pozostawiamy na godzinę, najlepiej pod przykryciem, by rozczyn zaczął fermentować. Rozczyn w tym czasie zwiększy swoją objętość.
Po tym czasie rozczyn mieszamy z pozostałymi składnikami i zagniatamy ciasto, dosypując ewentualnie mąkę gdyby ciasto było zbyt luźne i klejące. Ja dodałam dodatkowo ok. 40 g mąki.
Zagniecione ciasto zostawiamy na ok. 10 min, zostawiłam na ok. 15.

Ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 30x40 cm, układamy tym dłuższym bokiem do siebie. Masło, ewentualnie inne składniki rozsmarowujemy lub rozkładamy na 2/3 części ciasta. Jedną połowę (z tych 2/3 ciasta) posmarowałam masłem, na drugiej z kolei poukładałam suszone pomidory wymieszane wcześniej z prażonym czosnkiem.
Nieposmarowaną 1/3 część zawijamy do środka, potem zawijamy jeszcze raz, powstaje wówczas taki 3-warstwowy rulon. Następnie lekko wałkujemy, tylko raz w jedną i raz w drugą stronę. Z tak przygotowanego ciasta wycinamy trójkąty. Przekładamy je delikatnie na blachę natłuszczoną lub wyłożoną papierem do pieczenia.
Trójkąty smarujemy z wierzchu wodą i posypujemy tym co macie lub co lubicie najbardziej. Moje te z masłem posypałam makiem, natomiast te z pomidorami i czosnkiem - tartym żółtym serem.

Bułeczki pozostawiamy do wyrośnięcia aż podwoją swoją objętość.



Piekarnik nagrzewamy do 250 st. C.
Blachę z bułeczkami wkładamy do nagrzanego piekarnika, spryskujemy spód piekarnika wodą i zamykamy drzwiczki. Temperaturę obniżamy do 210 st. C i pieczemy przez ok. 10 minut, tak aby ładnie się zrumieniły na złoty kolor.
Po upieczeniu wyjmujemy na kratkę i pozostawiamy do wystudzenia, tak jest w przepisie w książce. U mnie większość zniknęła jeszcze na ciepło, jak tylko przestały parzyć w ręce :)

Smacznego ;)





niedziela, 3 marca 2013

Sernik bardzo mocno cytrynowy z białą czekoladą


Wiosna tuż tuż :) To już pewne.
Wczoraj piękne słońce, choć lekki mrozek i jeszcze biało za oknem, jest rześko i świeżo. Ptaki zaczynają śpiewać wiosennie i strumyk za naszą działką też jakoś tak bardziej energicznie szumi. Moja kochana sąsiadka - pani Marcelina jak co roku zmartwiona pyta czy nie widziałam gdzieś jej Mruczka. Dziś przyniosła mi jajka zniesione przez jej kurki, całe pudełeczko. Bo kurki pani Marceliny więcej jajek znoszą wiosną i latem, wtedy starcza i dla mnie. Ależ się ucieszyłam :)
Dzieć mój zaczyna protestować kiedy przed wyjściem na podwórko każę ubrać mu kurtkę i czapkę, najgorsza ta czapa. Skąd ja to znam :) Jak tak go obserwuję to niemal na każdym kroku widzę małą siebie.
Dziś pochmurno i prószy śnieg, ale prószy wiosennie :)




A sernik choć pękł  na sam koniec pieczenia to jest przepyszny, lekki i rześki w smaku jak wczesnowiosenny poranek i ma kolor słońca. Upiekłam go z przepisu który znalazłam w książce Doroty Świątkowskiej "Moje Wypieki". Od siebie dodałam białą czekoladę.



Składniki:
na tortownicę o średnicy 23 cm
  • 5 jajek
  • 1 1/4 szklanki cukru (dałam mniej - ok. 3/4 szklanki ze względu na dodatek białej czekolady)
  • 1 kg tłustego lub półtłustego twarogu zmielonego dwukrotnie ( u mnie twaróg sernikowy z wiaderka Piątnica)
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • skórka otarta z 6 cytryn
  • sok wyciśnięty z 1 cytryny
  • 125 g miękkiego masła
  • szczypta soli
  • 150 g białej czekolady
Piekarnik rozgrzewamy do temp. 170 st. C.

Białka oddzielamy od żółtek. Żółtka ucieramy z cukrem do białości za pomocą miksera. Dodajemy do nich pozostałe składniki, poza białkami, solą i czekoladą. Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę i delikatnie - ręcznie lub mikserem na najwolniejszych obrotach łączymy ją z masą serową. Na końcu dodajemy posiekaną na małe kawałeczki białą czekoladę i krótko, delikatnie mieszamy.
Masę przekładamy na tortownicę wyłożoną papierem do pieczenia.
Pieczemy w nagrzanym piekarniku przez ok. 60 min., potem studzimy w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami. Po wystudzeniu wyjmujemy sernik z formy na paterkę. Dobrze jest włożyć sernik do lodówki na kilka godzin lub na noc. Moim zdaniem jest po prostu lepszy i ma fajniejszą strukturę. Nie tylko w tym przypadku, postępuję w ten sposób właściwie z każdym sernikiem.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.

Smacznego ;)



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...